Orizaba zdobyta! Wyprawa do Meksyku na najwyższy wulkan Ameryki Północnej i Środkowej zakończyła się sukcesem. Poważna choroba i niedyspozycje uniemożliwiły wejście kilku uczestniczkom, rozsądek i szczęście pozwoliły jednak na bezpieczne zejście wszystkim. Jesteśmy bogatsze o nowe doświadczenia, które na pewno będą wykorzystane
w przyszłości – w drodze na następne szczyty.
W przeddzień ataku szczytowego odbyło się przymierzanie sprzętu – dopasowanie kasków oraz raków wypełniło część popołudnia. Te ostanie nie zostały wykorzystane (śniegu na trasie nie napotkałyśmy), kaski jednak są na Orizabie niezbędne.
Ela odpoczywa przed następnym krokiem. Przed nimi najtrudniejszy odcinek – tu kamienie jeszcze nie osuwają się spod nóg… Basia wykazała się szczególnym hartem ducha i żelazną wolą. Wieczór przed atakiem i noc spędziła walcząc z niestrawnością. Mimo osłabienia dała radę stanąć na szczycie!
Pożar na niebie i mały, dzielny strażak około 6 rano.
Agnieszka, jak zawsze radosna nie wie jeszcze, że czekają ją chwile śmiertelnej grozy…
Małą Ewę pędzi w górę, podczas gdy Dorotka z Anią w spokoju odpoczywają przed dalszą drogą.
W dole widać czerwoną drobinkę – to schron na wysokości 4660m n.p.m. Dalej wije się droga, którą przyjechałyśmy do miejsca gdzie wchodzi się na szlak. W środku nocy, przy świetle księżyca, Orizaba wyglądała jakby była pokryta śniegiem.
Agata podczas krótkiego odpoczynku w drodze na widoczny już niedaleko brzeg krateru.
Dzięki Irence mamy fotograficzną dokumentację wejścia. Dzielnie zdejmowała koleżanki mimo rosnącego zmęczenia.
Tuż pod szczytem mijałyśmy wrak awionetki, która rozbiła się tu kilka lat temu.
Jesteśmy na szczycie! Pogoda znowu dopisała, nastroje oczywiście też!